Pentagon i chińska pomoc – wpadka, która śmieszy świat
Ostatnie wydarzenia wokół Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych rozbawiły międzynarodową opinię publiczną do granic wytrzymałości. Okazało się bowiem, że kluczowe systemy bezpieczeństwa amerykańskiego wojska były serwisowane przez chińskich specjalistów technicznych. Ta sytuacja, jakby żywcem wyjęta z filmu Stanisława Barei, po dziś dzień stanowi żart na światową skalę oraz inspirację do dziesiątek żartów. Ale dla specjalistów od automatyzacji biznesowej, AI, a nawet tych, którzy zawodowo zajmują się wsparciem handlu, cała sprawa to przede wszystkim niepokojący znak ostrzegawczy.
Granice absurdu: jak Pentagon zamówił chińską pomoc techniczną
Gdy pierwszy raz usłyszałem o aferze, w której Departament Obrony Stanów Zjednoczonych korzystał ze wsparcia techników z Państwa Środka, musiałem dwa razy sprawdzić, czy nie jest to primaaprilisowy żart. Wbrew zdrowemu rozsądkowi – a wydawałoby się, że takiego nie powinno zabraknąć specialistom od bezpieczeństwa – przez długie lata do utrzymania amerykańskich systemów chmurowych dopuszczano fachowców rekrutowanych na Dalekim Wschodzie.
Nie chodziło przy tym o byle jakiego dostawcę – mówimy o architekturze, na której funkcjonowały systemy wojskowe i administracyjne najwyższego szczebla Stanów Zjednoczonych. Niezawodność tych struktur od lat zagwarantowana była przez jednego z największych producentów oprogramowania, chociaż – jak pokazały wydarzenia – nawet takie marki potrafią się potknąć.
Telefon do Chin, ale nie po rowery
Wyobraź sobie, jak wyglądała codzienność ludzi czuwających nad bezpieczeństwem Stanów Zjednoczonych. Zamiast polegać wyłącznie na własnych zasobach lub sojusznikach, decydowano się na wsparcie techniczne rekrutowane aż z Chin. Z naszej, polskiej perspektywy, to trochę jakby GROM zlecił serwisowanie swojej centrali firmie spod Hongkongu. Absurd? Mało powiedziane.
- Kluczowe systemy bezpieczeństwa USA obsługiwane były przez inżynierów spoza Stanów Zjednoczonych.
- Firma odpowiedzialna za infrastrukturę – kolos technologiczny – korzystała z zasobów technicznych zza Wielkiego Muru.
- Odpowiedzialność za kontrolę bezpieczeństwa często przebiegała wyłącznie na papierze.
Mnie, jako osobie zajmującej się automatyzacją i AI, trudno ogarnąć, jak do takiej sytuacji mogło dojść bez stosownych zabezpieczeń. Przecież w dzisiejszych realiach każdy, kto korzysta choćby z make.com czy n8n, doskonale rozumie istotę ograniczania dostępu do danych i czułych systemów – i to nawet w tak błahych projektach jak integracje sklepów internetowych czy zarządzanie obsługą klienta.
Microsoft pod ostrzałem – burza po publikacji ProPublica
Wszystko się rozkręciło, gdy wyszła na jaw niebywała skala outsourcingu. Jak to zwykle bywa, publikacja dziennikarska padła na podatny grunt – i w kilka godzin cały świat znał pikantne szczegóły amerykańskiej wpadki. Reakcja była błyskawiczna, choć – jak powszechnie komentowano – zdecydowanie spóźniona.
- Po ujawnieniu sprawy ogłoszono zerwanie współpracy z chińskimi ekspertami przy projektach Pentagonu.
- Rozpoczęto przegląd kontraktów oraz audyt struktur odpowiedzialnych za ochronę dostępu.
- Podjęto działania mające rzucić nowe światło na procedury zlecania usług wsparcia technicznego.
Z perspektywy osoby siedzącej w branży marketingu technologicznego oraz AI, muszę chłodno przyznać: zarówno ta reakcja, jak i sam tryb ujawnienia sprawy, dobitnie pokazały, jak bardzo rozbudowane organizacje potrafią tracić kontrolę nad własnymi procesami. Zasada „papier przyjmie wszystko” sprawdziła się tu dosłownie – do momentu, w którym ktoś nie spojrzał na temat przez lupę dziennikarskiego śledztwa.
Amerykańskie „cyfrowe eskorty” – iluzja bezpieczeństwa
Ważny detal, który – muszę to przyznać – wyjątkowo daje do myślenia. Otóż chińscy specjaliści nie byli pozostawieni samym sobie: każdorazowo ich nadzór mieli sprawować tzw. amerykańscy escort officers, czyli rodzimi specjaliści czuwający nad ich pracą. Problem w tym, że często byli oni zaledwie listkami figowymi – ludziami niemającymi takich kompetencji technicznych, aby realnie wykryć poważne zagrożenia. Można więc powiedzieć, że chodziło raczej o „malowane drzwi”, niż o prawdziwą ochronę.
Nad rzeką cyberbezpieczeństwa: jak Pentagon pogubił wiosła
Chciałoby się powiedzieć, że przecież Departament Obrony USA korzysta z najnowszych standardów zarządzania bezpieczeństwem cyfrowym. I rzeczywiście tak jest – przynajmniej w teorii.
- Stosowano model zerowego zaufania (zero trust) – dostęp wyłącznie dla zweryfikowanych osób.
- Wszyscy poddostawcy musieli przechodzić certyfikacje CMMC, które z założenia miały uodparniać systemy na zaawansowane ataki.
- Ryzyko międzynarodowe rozważano jednak w praktyce głównie w kontekście Rosji czy Korei Północnej, a niekoniecznie chińskich techników zatrudnionych przez amerykańskie firmy.
Nie raz spotkałem się w pracy z podejściem „jakoś to będzie, mamy umowę NDA i komplet certyfikacji”, ale jak pokazuje życie – czasem to „jakoś” kosztuje potem wstyd na forum międzynarodowym i porównania do PRL-owskiej komedii.
Ryzyka, które nie spędzają snu z powiek… dopóki nie wybuchnie afera
Na wszelkiego rodzaju konferencjach dotyczących bezpieczeństwa systemów chmurowych i AI często powtarzam, że ryzyko sygnalizowane przez specjalistów to nie jest żadna bajeczka science-fiction. Przecieki danych, szpiegostwo przemysłowe, próby wykradania szczegółów technologii – to codzienność, nie tylko podczas kampanii wyborczej czy w czasach napięć geopolitycznych. Okazuje się przy tym, że największe podmioty również są na to podatne.
- Systemy Microsoftu już wielokrotnie padały ofiarą cyberataków – zarówno z Rosji, jak i z Chin.
- Dostawy techniczne często są rozproszone na tyle, że pełne zorientowanie w łańcuchu odpowiedzialności staje się mrzonką.
- Brak jednoznacznego nadzoru sprawia, że nieostrożności czy po prostu zwykłe przeoczenia mogą się mnożyć.
Zagraniczny outsourcing IT – gdzie kończy się biznes, a zaczyna polityka?
Sam miałem kilka okazji współpracować z osobami spoza Unii Europejskiej w projektach wymagających szczególnego zabezpieczenia dostępu – niejednokrotnie byli to prawdziwi fachowcy, bez których nie sposób byłoby „wyjść na swoje”. Nie zmienia to jednak faktu, że pewnych granic nie wypada przekraczać zwłaszcza, kiedy chodzi o systemy kluczowe dla bezpieczeństwa państwa.
- Globalizacja rynku pracy IT rozleniwiła nawet największych graczy, prowadząc niekiedy do zatrudniania ludzi ze wszystkich kontynentów bez dokładnej weryfikacji.
- Biznes chętnie wykorzystuje tańszą siłę roboczą zza oceanu – nawet, jeśli oznacza to ryzyko strategiczne.
- Napięcia polityczne, embargo czy sankcje często schodzą na dalszy plan w obliczu przewagi „tu i teraz”.
W praktyce wygląda to trochę tak, że żaden system nie jest do końca szczelny, jeśli od środka serwisuje go ktoś, kto ma pryncypialnie inny zestaw interesów i lojalności. Dla specjalistów od AI, automatyzacji czy wsparcia digital marketingu to banał, lecz do czasu, aż nie wydarzy się coś „na grubo”.
Mój własny przykład?
W naszej firmie, gdzie wdrażamy automatyzacje biznesowe z pomocą narzędzi takich jak make.com czy n8n, stosujemy restrykcyjne zasady przyznawania dostępów — bo nawet najprostszy błąd potrafi przynieść niespodziewane kłopoty albo… komiczne sytuacje, jak z tego amerykańskiego kabaretu. Kto raz przeżył „katastrofę” przy źle ustawionych uprawnieniach API — ten wie, co to znaczy poczuć w jednym momencie i zimny pot, i lekką ironię losu. To nic przy tym, że czasem człowiek sam z siebie zaczyna się śmiać, gdy wychodzi na to, ile razy prozaiczne niedopatrzenie potrafi rozbujać cały projekt — czasem nawet do rozmiarów międzynarodowej kompromitacji.
Efekt domina: Jak niewielka afera przeradza się w globalny żart
Wieści o amerykańskiej wpadce bardzo szybko obiegły wszystkie większe portale informacyjne — spotykając się z nieukrywaną radością czytelników z Europy i Azji. Trudno się zresztą dziwić — dowcipy o amerykańskiej technologii z chińską gwarancją nieco odświeżyły nawet najbardziej zramolałe memy.
- Międzynarodowa społeczność komentowała wydarzenia na dziesiątki sposobów, nie szczędząc słów krytyki.
- Najczęściej cytowane było porównanie do PRL-owskich komedii — tu akurat zrozumienie dla tego typu żartów okazało się uniwersalne.
- Nie zabrakło ironicznych porównań do filozofa, który dowiódł, że nawet największy może potknąć się o własne nogi („nie ma róży bez kolców”).
Patrząc na całą sprawę oczyma specjalisty od automatyzacji biznesowej czy AI, można by powiedzieć: „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”. Współcześnie łatwiej czasem przeoczyć skomplikowaną sieć zależności, niż wychwycić realne ryzyko. Ale, jak mawiają moi znajomi ze środowiska marketingowego, każdy system jest tylko tak dobry, jak człowiek, który go obsługuje. Cóż, Amerykanie poczuli to teraz na własnej skórze.
Nowe standardy i audyty – czy zmiany będą trwałe?
Reakcje władz Pentagonu były szybkie, choć w opinii ekspertów – musiały pojawić się wcześniej. Zapewniono, że całkowicie ukrócono wpływ chińskich specjalistów na systemy chmurowe, wprowadzono audyty oraz postanowiono przyjrzeć się praktykom także innych podwykonawców technicznych. Można by powiedzieć, że „po szkodzie Polak mądry”, ale przecież nasi amerykańscy sojusznicy powinni być odporni na tego typu podstawowe pułapki.
- Wprowadzono zwiększenie transparentności przy zatrudnianiu zewnętrznych konsultantów.
- Rozszerzono zakres certyfikacji bezpieczeństwa dla podwykonawców.
- Zapowiedziano regularne kontrole oraz testy integracyjne w infrastrukturze chmurowej Departamentu Obrony.
Nie brakuje jednak głosów, że to dopiero początek zmian, a prawdziwa odnowa nastąpi wtedy, gdy stawiać się będzie zarówno na rozwiązania stricte narodowe, jak i budować własne kadry specjalistów. Na „łatwiznę” po prostu nie ma już miejsca.
Globalny śmiech, ale i poważna przestroga
Nie ma co ukrywać – sprawa stała się w kręgach cyberbezpieczeństwa i biznesu przysłowiowym „tematem zastępczym” na długi czas. Wielu komentatorów przywołało stare, sprawdzone porzekadła o tym, że „stara miotła lepiej zamiata”, ale i o tym, że lepiej czasem spóźnić się ze zmianami, niż w ogóle ich nie prowokować.
Ty, jeżeli na co dzień korzystasz z narzędzi biznesowych z AI lub automatyzacją, na pewno masz świadomość, jak groźnie potrafi wyglądać nawet niewielkie niedopatrzenie w uprawnieniach użytkownika czy źle skonfigurowanej integracji. Gdy do tego dodamy skomplikowaną architekturę państwowych systemów za miliardy dolarów – katastrofa gotowa. U nas zdarza się, że zanim uruchomimy automatyzację na produkcji, robimy pięć kopii zapasowych, a i tak czasem ktoś się pomyli. Tylko, że nasze błędy nie stają się tematem światowych memów.
Czego można się nauczyć na wpadce Pentagonu?
- Prostota czasem najlepiej chroni – im bardziej skomplikowany system, tym łatwiej zgubić się w bezkresie procedur i formalności.
- Nie tylko amerykański resort obrony powinien wyciągać wnioski.
- Każdy biznes – nawet lokalna agencja marketingowa – czasem popełnia błędy rodem z tej słynnej komedii pomyłek.
- Warto inwestować w ludzi, nie tylko w technologie – dobry specjalista od AI czy automatyzacji rzadziej przeoczy lukę w zabezpieczeniach niż „pan od wszystkiego”.
- Ucz się na błędach cudzych, zamiast czekać, aż twoje staną się pożywką dla internetu.
Sam nie raz widziałem, jak niewinny etap wdrożenia automatyzacji potrafi przerodzić się w poważny kryzys, jeżeli zabraknie jednego doświadczonego człowieka w odpowiednim miejscu. Jak ktoś kiedyś powiedział: „kto cienko śpiewa, temu mikrofon w ręku przeszkadza” – i trochę tak właśnie poczuli się Amerykanie.
Automatyzacje, AI i bezpieczeństwo – na co uważać, by nie powtórzyć błędów USA?
W naszej codziennej pracy podejście „zero trust” to już nie ciekawostka z zagranicznych konferencji, a zwykła praktyka. Projekty z zakresu AI i automatyzacji, zwłaszcza realizowane na make.com czy n8n, wymagają ekstremalnego respektu dla procedur bezpieczeństwa. Nawet drobne potknięcie, jedno źle nadane uprawnienie, potrafi sprawić, że system otworzy się przed niepowołaną osobą. A wtedy już tylko krok od tego, by cieszyć się, że nie pracuje się w Pentagonie.
- Weryfikuj po dziesięć razy, z kim dzielisz dostęp – nieważne, czy zlecasz coś polskiemu specjalistowi, czy konsultantowi z drugiego końca świata.
- Nie polegaj ślepo na papierowych certyfikatach i procedurach – najlepsze NDA nie chroni przed zwykłą lekkomyślnością.
- Dbaj o regularne testy i audyty – nawet najprostsza automatyzacja potrafi wymknąć się spod kontroli.
Często żartuję wśród kolegów, że polski przedsiębiorca po doświadczeniach z urzędnikami o mentalności z „Misia” potrafi wyczuć ściemę szybciej niż niejeden Pentagon. Ale i tak warto nie zapominać, do czego prowadzi nadmierne zaufanie — czy na linii Warszawa–Nowy Jork, czy Opole–Hangzhou.
Amerykańska kompromitacja w krzywym zwierciadle – śmiech z nauką w tle
Wpadka Pentagonu dziś funkcjonuje jako przykład tego, jak łatwo zatracić zdrowy rozsądek w świecie korporacyjnych kontraktów i globalizacji usług IT. Tysiące memów, dowcipów i mniej lub bardziej subtelnych komentarzy zalało sieć w ciągu kilku dni – a i w polskim internecie temat mocno się przebił.
- Wielu ekspertów przypomina, że bezpieczeństwo to nie tylko sofy z hasłem admin:admin, ale też cały łańcuch ludzi i procesów.
- Szczególne miejsce w tej fali śmiechu mieli starzy wyjadacze branży IT – ich ironiczne „welcome to the club” pod adresem Pentagonu nie wymagało tłumacza.
- Anegdotyczne odniesienia do filmów Barei pokazują, jak uniwersalny jest język technologicznych absurdów.
Mój osobisty morał? Czasem najlepiej zawczasu uczyć się na cudzych błędach, a przy okazji – nie bać się przyznać do własnych wpadek, bo lepiej opowiedzieć śmieszną historię na blogu, niż stać się bohaterem światowych portali informacyjnych.
Podsumowanie refleksji: Pentagon, AI, automatyzacje – jedna lekcja dla nas wszystkich
Na koniec moja osobista refleksja: nie wystarczy zaufać najlepszym technologiom i najbardziej renomowanym kontraktorom, jeśli nie dba się o szczelność procesów i zdrowy rozsądek. Praca z AI, make.com czy n8n bardzo często uczy pokory wobec rzeczywistości — bo diabeł zawsze tkwi w szczegółach.
Jeżeli zajmujesz się automatyzacją biznesową, wsparciem sprzedaży lub nowoczesnym marketingiem, pamiętaj: nie ma sytuacji, z której nie da się zrobić kabaretu, jeśli chwilowo przestaniesz uważać na prostych sprawach. Stany Zjednoczone przekonały się o tym bardzo boleśnie, a świat? Śmieje się nadal – ale już czujniej zerka przez ramię, nawet w swoim własnym biurze.
- Wyciągajmy wnioski z cudzych porażek – szybciej, niż Amerykanie uporali się z własną aferą techniczną.
- Szanujmy swoje dane i procesy – nawet najmniejsza niedoróbka może stać się legendą… choćby w polskim internecie.
- Miejmy dystans do siebie, ale również zdrową ostrożność w pracy – w końcu „nie myli się tylko ten, kto nic nie robi”, a śmiech czasem pomaga rozładować nawet największą kryzysową sytuację.
Chociaż powaga sprawy nie pozostawia złudzeń, że chodziło o bezpieczeństwo najważniejszego państwa na globie, dla nas wszystkich pozostaje ona zabawną przestrogą: „nie wszystko złoto, co się świeci, a czasem pod wielkim logo Microsoftu kryje się… bardzo chiński akcent”.
Źródło: https://www.telepolis.pl/tech/bezpieczenstwo/pentagon-microsoft-departament-obrony-usa-chiny-pomoc-techniczna

